W jak wino, czyli jeden z węgierskich specjałów, za którym jeszcze do niedawna nie przepadałam. Być może jest z nim tak samo jak z oliwkami, smakuje dopiero po pewnym czasie. O tym jakie jego rodzaje można znaleźć na Węgrzech miałam okazję przekonać się w jeden z lipcowych weekendów. Poniżej również o tym, czy zupa gulaszowa jest ostra, gdzie można popływać w jaskiniach, z czego słynie Eger, a także gdzie tanio przenocować oraz kilka przydatnych słówek.
Węgierski weekend
Do tej pory na Węgrzech byłam jedynie przejazdem, gdy kilka lat temu jechałam do Chorwacji. Już wtedy Budapeszt nocą zrobił na mnie duże wrażenie. Żałuję, że wcześniej nie odwiedziłam tego winem płynącego państwa. Nie trzeba jechać daleko, by cieszyć się jego dobrobytem. Ponieważ K. był na Węgrzech kilka razy zdałam się na jego doświadczenie. I tak późnym piątkowym popołudniem wyruszyliśmy w stronę Miszkolc. Z Lubartowa do Barwinka, znajdującego się przy granicy ze Słowacją, jest ok. 300 km. Pierwszą noc spędziliśmy na Słowacji.
Słowacki przystanek
Był to kolejny niskobudżetowy wyjazd. Dlatego podróżowaliśmy z namiotem. Daje to większą swobodę jeśli chodzi o czas i miejsce noclegu. Rozbić można się prawie wszędzie. Nie warto za wszelką cenę, szczególnie gdy zmęczenie daje o sobie znać, jechać od razu do celu. Najlepiej wyszukać po drodze najbliższe campingi. My trafiliśmy nad Veľká Domaša, czyli sztuczny zbiornik wodny mający za zadanie chronić pobliskie tereny przed… wiosennymi powodziami. Zbliżała się godzina 21:00. W barze, w którym zaczynała się zabawa powiedziano nam, że namiot można rozbić w dowolnym miejscu, nic za to nie płacąc. Rano mogliśmy cieszyć się widokiem niespiesznie pływających po jeziorze łódek.
Oprócz namiotu pewną niezależność w podróży dają kuchenki turystyczne. Warto trochę zainwestować, by cieszyć się ciepłym posiłkiem w różnych sytuacjach, bez względu na porę. Mogę polecić tę, którą sama używam, czyli Primus Mimer Stove Duo. Ma ona zawór dwusystemowy, dlatego odchodzi problem z rodzajem kartusza. Pasują do niej te wciskane oraz nakręcane. Jak do tej pory, czy to w górach, czy na nizinach sprawdza się świetnie.
Jedynym minusem słowackiego campingu były prysznice, które jak się okazało działały dopiero od godz. 18.00. Dlatego po szybkiej owsiance na śniadanie i spakowaniu ruszyliśmy w stronę węgierskiej granicy. Po drodze na Węgry mija się malownicze wioski, a kwitnące słoneczniki upiększają krajobraz.
Tokajskie zaskoczenie
Zmierzając w stronę węgierskiego Miszkolc, granicę można przekroczyć przez przejście graniczne Slovenské Nové Mesto – Sátoraljaújhely. Nawigację można ustawić z pominięciem autostrad oraz dróg płatnych. W przypadku zwiedzania północnych regionów Węgier opcja ta jest bowiem nieopłacalna. Na Słowacji również poruszaliśmy się drogami krajowymi, co pozwoliło nam na zaoszczędzenie 10 euro. Z granicy słowacko-węgierskiej do miasta Tokaj, czyli stolicy tokajskiego regionu winiarskiego jest niecałe 50 km. Warto zrobić sobie tam krótki postój. I my tak zrobiliśmy.
Samochód można zostawić na parkingu w samym centrum miasta nieopodal Fontanny Bachusa rzymskiego boga wina. Jak na weekend, sobotę, duża część sklepów oraz restauracji była zamknięta, a nieliczna garstka turystów, w tym większość z Polski niespiesznie popijała wino w restauracyjnych ogródkach, bądź tak jak my chodziła bez celu po urokliwych uliczkach Tokaju.
Tokaj okazał się małym , nieco sennym miasteczkiem. Jego centralnym punktem jest plac Kossutha wokół którego znajdują się pochodzące z XIX w. domy greckich kupców. W pobliżu Fontanny Bachusa znajduje się, wybudowana w XV w., Piwnica Rakoczego. Więcej informacji na temat cen oraz godzin otwarcia piwnicy można znaleźć tutaj. Po drodze mija się pomnik Ferenca II Rakoczego, czyli węgierskiego magnata i bohatera narodowego. Chodząc bez celu doszliśmy nad rzekę, nad którą zjedliśmy kupione w pobliskim dyskoncie węgierskie bułeczki oraz salami.
Jakie wino pochodzi z tego regionu? Jest ono w 100% białe. Może być wytrwane, czyli száraz. Częściej jest jednak winem półsłodkim (félédes) lub słodkim (édes). Okoliczne sklepy mają bogatą ofertę, a baniaki z tym złocistym trunkiem zachęcają do skorzystania z niej. Ponieważ nas wzywał Miszkolc, ruszyliśmy dalej.
Przystanek w Górach Bukowych
W Tokaju spędziliśmy nieco więcej czasu niż zakładaliśmy, do oddalonego od niego o ok. 60 km Miszkolc zajechaliśmy dosyć późno. Wizytę w Basenach Termalnych, która miała być największą atrakcją wyjazdu, przełożyliśmy na następny dzień. Pozostała kwestia znalezienia campingu. Nie było to w tym przypadku takie proste. Ostatecznie trafiliśmy w leżące pomiędzy miastami Miszkolc a Eger Góry Bukowe.
Serpentyna dróg doprowadziła nas do Hollóstetői Hegyi Kemping w Bükkszentkereszt. Pierwsze wrażenie to opuszczone składowisko złomu. Jednym z jego plusów było położenie. Znaleźliśmy się pośród drzew, w ciszy, w trudno dostępnym terenie. Za namiot oraz samochód zapłaciliśmy ok. 30 zł/os.
UWAGA! Nie popełnijcie tego błędu i zjedzcie wcześniej obiad, bądź zaopatrzcie się w jedzenie i dobre… wino na rozgrzanie. Bliskość gór sprawiła, że pogoda była zupełnie inna niż w Miszkolc, a do najbliższego miasteczka prowadziła kręta droga, na której bardzo łatwo o wypadek. Tamtejsze drogi są na pewno idealne dla zapalonych rowerzystów oraz motocyklistów. W końcu udało nam się znaleźć (chyba) jedyną czynną restaurację w okolicy. Będzie mi się kojarzyć z nieostrą zupą gulaszową. Suszone papryczki dostaje się oddzielnie na miseczce, każdy może nadać potrawie ostrość jaką lubi oraz pysznym, białym winem i plackiem węgierskim w zupełnie innym wydaniu.
Pływając w jaskiniach
Kompleks basenów termalnych Barlangfurdo położony jest w rekreacyjnej części miasta Miszkolc – Topolca. To on miał być największą atrakcją wyjazdu. Pewnie by tak było, gdyby nie tłumy ludzi przed wejściem, a co za tym idzie również w środku. Samochód można zaparkować na bezpłatnym parkingu znajdującym się ok. 15 min spacerkiem od basenów. Podobno można tam trafić na naciągaczy. Gdyby ktoś chciał od Was zapłaty za parking poproście o wydrukowanie biletu.
Sam kompleks robi spore wrażenie już od wejścia. Należy przyznać, że jest to oryginalne miejsce, którego główna część znajduje się w skalnych korytarzach oraz grotach. Ceny oraz godziny można sprawdzić na stronie www basenów. Po przejściu przez kasy i otrzymaniu opaski należy udać się do szatni, gdzie znajdują się automatyczne szafki (kiedyś należało mieć ze sobą monetę 100 forintową). Od tej pory można cieszyć się (o ile inni na to pozwolą) z przebywania w tym niesamowitym miejscu. Jaskiniowe korytarze podświetlone są niezbyt mocnym światłem, w niektórych miejscach jest ciemno. Co pewien czas można trafić na „rwącą rzekę”. Niestety większość osób zamiast dać się porwać „wirowi” spaceruje utrudniając swobodne płynięcie. Ci, którym znudzi się pływanie w jaskiniach mogą udać się na zewnątrz, gdzie znajduje się m.in. basen z ciepłą wodą oraz taki przystosowany dla dzieci z niewielkimi zjeżdżalniami. Dla nas 4 godzinny pobyt był wystarczający, by się odprężyć i zregenerować.
Egerskie zauroczenie
Po jaskiniowym pływaniu skierowaliśmy się w stronę Egeru. Tak naprawdę nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. Jedyną pewną rzeczą był wyszukany po drodze camping. I tak, po ok. 60 km, zajechaliśmy na Tulipan Kemping znajdujący się ok. 1 km od centrum miasta, który już od wjazdu sprawia pozytywne wrażenie. Z czystym sumieniem nocleg na nim mogę polecić każdemu. Ceny są bardzo przystępne, miejsca wydzielone na namioty odgrodzone są krzaczkami, toalety są czyste, a i położenie jest wręcz wymarzone. Camping znajduje się bowiem w Dolinie Pięknej Pani (Szepasszony-volgy) znanej z winnych piwniczek.
Od sympatycznej dziewczyny na recepcji dostaliśmy ulotkę dotyczącą miejsc wartych odwiedzenia. Śmiało mogę stwierdzić, że Eger nadrobił wszystkie braki, jakie wywołała u mnie wizyta w Miszkolc.
Miasto liczy sobie ok. 60 tys. mieszkańców i to stąd pochodzi mocne czerwone wino Egri bikavér (egerska bycza krew).
Ruszamy na krótki spacer po tym pełnym uroku miasteczku…












Dwa dni to zdecydowanie za krótko, by poznać wszystkie uroki tego, zwanego perłą północnych Węgier miasta. Z pewnością jeszcze nie raz moja noga zawita w tamte rejony. Dajcie znać jak Wasze wrażenia z pobytu w tamtych okolicach. Tym, którzy mają je dopiero w planach życzę wielu pozytywnych wrażeń. Egészségedre 🙂
Muszę w końcu odczarować sobie Węgry! Ostatnio gdy jechałam na Bałkany stopem utknęłam pod Budapesztem na dwa dni – bo u nich było święto i wszystkie Tiry stały! 😀
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Koniecznie! Jestem pewna, że nie będzie to takie trudne 😉
PolubieniePolubienie
Tyle piękna wokół, a mnie najbardziej zafascynowały zdjęcia jedzenia. Cóż, chyba pora wziąć się za kolację 😀
Podobają mi się takie wyjazdy niskobudżetowe, które dają nam swobodę, a przy okazji nie dają bardzo po kieszeni. Świetny pomysł i ogromna inspiracja 🙂
PolubieniePolubienie
Nie jestem wielką fanką zwiedzania, czy wielkich podróży, jednak czuje, że dla tego wina warto się wybrać. 😉
PolubieniePolubienie
Lubię takie weekendowe wypady, bo nigdy nie czuję się „nasycona” danym miejscem i zawsze pozostaje we mnie ochota na powrót w przyszłości 😉
PolubieniePolubienie
Nigdy nie pływałam w jaskiniach. To musi być ciekawe przeżycie.
PolubieniePolubienie
Na tydzień bym tam pojechała:)
PolubieniePolubienie
Tęsknię już za takimi weekendowymi wypadami, mam nadzieję, że w tym roku uda się coś takiego zorganizować. 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ja w tym roku odwiedziłam Budapeszt, ale tu u ciebie widzę jak wiele straciłam. Będę musiała wrócić na Węgry bo wiele pięknych miejsc pokazałaś
PolubieniePolubienie
Uwielbiam podróże, a po Twoim wpisie zapragnęłam lata i kolejnych wypraw 🙂 nie byliśmy jeszcze na Węgrzech a widzę że musimy obrać tamte kierunek 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
I jakie plany na lato? Węgry znalazły się na liście? 🙂
PolubieniePolubienie